Każdy mężczyzna w swoich marzeniach jest wojownikiem. I nie powinien dziwić fakt, że przez stulecia mężczyźni (łącznie ze mną) zafascynowani byli walkami, wojnami i scenami batalistycznymi. I wielu z nich podążając za ową fascynacją znalazło najpierw mundur, a potem ból, kalectwo, śmierć. Świadectwem tego są liczne cmentarze wojenne na Warmii – są tu groby Rosjan zabitych przez Niemców, zabitych przez Niemców Polaków i Niemców zabitych przez Rosjan.
Takim miejscem, które dla mnie symbolizuje nie tylko owo pragnienie sławy, lecz i to, jak potrafił wynaturzyć je nacjonalizm, jest porośnięty trawą pagórek położony na zachód od Olsztynka. Do 1945 roku znajdowało się tam słynne Mauzoleum Hindenburga (oficjalna nazwa to Pomnik Narodowy Bitwy pod Tannenbergiem, znany jako Tannenberg-Denkmal).
Pomnik ten, zaprojektowany i wykonany przez berlińskich architektów, z którymi dzielę nazwisko, poświęcony był żołnierzom biorącym udział w bitwie pod Tannenbergiem w 1914 r., jedynej potyczce z okresu I Wojny Światowej, która zakończyła się jednoznacznym zwycięstwem Niemiec. Dowodzącego niemieckim wojskiem feldmarszałka Paula von Hindenburga okrzyknięto wówczas bohaterem narodowym (a później wybrano na prezydenta Republiki Weimarskiej, ostatniego przed przejęciem władzy przez Hitlera). Pomnik zaś stał się jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych w Prusach Wschodnich i miejscem, w którym odbywały się niezliczone imprezy masowe, jak chociażby pogrzeb Hindenburga w 1934 roku, kiedy to trumny jego i jego zmarłej w 1921 roku żony Gertrudy wbrew woli feldmarszałka złożono w krypcie wewnątrz pomnika. Hitler nakazał przebudowę obiektu i przemianował go na „Reichsehrenmal Tannenberg“ [„Pomnik Chwały Rzeszy Tannenberg”]. W 1944 stał się on miejscem pochówku nazistowskiego generała Güntera Kortena, który zginął 20 lipca podczas zamachu przeprowadzonego przez hrabiego Clausa Schenka von Stauffenberga
Choć pomnik istniał jedynie przez krótki okres, historia Prus Wschodnich i Niemiec nie zna wielu budowli, które by tak fascynowały historyków i pisarzy, jak właśnie Mauzoleum Hindenburga. Jak pisze Max Egremont w „Forgotten Land“ (2011):
budowla ta przytłaczała masą, emanowała silnym poczuciem trwałego zakorzenienia w tej ziemi, a że znajdowała się na lekkim wzniesieniu, odwiedzający szli ku niej, jak gdyby była miejscem świętym. Cegły musiały w słońcu przypominać ciemne płomienie, a przy zachmurzonym niebie wydawać się prawie czarne, jakby na przemian tonęły to w ogniu, to w burzy.
Warmiński historyk Bogumił Kuźniewski w swoim eseju „Tannenberg-Denkmal. Wielkość i upadek“ (2014) pisze tak:
Propaganda faszystowska robiła wszystko, aby rozpropagować to miejsce w całych Niemczech. Wydawano książki, przewodniki, tysiące widokówek, a nawet specjalne znaczki pocztowe z widokiem pomnika-mauzoleum. W każdej miejscowości związanej w jakiś sposób z bitwą stawiano pomniki, fundowano tablice lub specjalne witraże w kościołach, czcząc w ten sposób zwycięstwo armii niemieckiej.
A Andreas Kossert w swoim eseju historycznym „Prusy Wschodnie. Historia i mit“ (wyd. oryg. 2005) stwierdza:
Pompatyczny tannenberski pomnik narodowy […], tuż przy polskiej granicy, bez wątpienia miał być prowokacją. Z tym jednym jedynym sukcesem strony niemieckiej wiązano nadzieję, że z pomocą ducha tannenberskiego będzie można zrewidować wersalskie granice na wschodzie.
W przeciwieństwie do mojego dziadka Willego, męża mojej babci Cilly, który jako pionier w Wehrmachcie służył na wschodnim froncie, czy do brata mojej babci – Franciszka, który w szeregach tej samej armii brał udział w marszu na Polskę i Francję, ja osobiście nie mam żadnego wyobrażenia o wojnie, wojennych machinacjach i żołnierskich doświadczeniach. Dorastałem w pokojowej Europie, za co jestem bardzo wdzięczny. Ale jest pewna prawda o pomnikach takich jak ten tannenberski, którą dostrzega nawet taki pacyfista, jak ja – otóż większość pomników wojennych ma charakter antagonistyczny. Nie są one nigdy stawiane po to, aby ukazać kontekst walki czy indywidualne przeżycia poszczególnych jej uczestników. Istnieją oczywiście pomniki, które przypominają o uzasadnionym sprzeciwie tyranowi, czy o heroicznej walce w obliczu pewnej śmierci. Ale Tannenberg-Denkmal do nich nie należał.
Z pomnika nic dziś nie zostało. Tylko pylista droga wiodąca przez las i mała, odchodząca od niej ścieżka, która prowadzi do dawnego, okalającego pomnik muru, który teraz, porośnięty zielenią, otacza pokrytą trawą i wybujałym zielskiem połać – dawny Podwórzec Honorowy z pracowicie uwijającymi się pszczołami i muszkami. Zajrzałem tam i pomyślałem o tych wszystkich mężczyznach (znów mężczyźni), którzy przybyli tu, aby uzyskać potwierdzenie dla swojej sprawy, o tłustym Hermannie Göringu, który na pogrzebie Güntera Kortena siedział tu, niczym karykatura kowboja, na zbyt wąskim dla jego tuszy krześle, z pistolecikiem przytroczonym do rozlewającej się talii. Myślałem o tych wszystkich odartych z iluzji mężczyznach, którzy odwiedzali pomnik i jednocześnie w duchu pielęgnowali swoje własne „zwycięstwo”. O mężczyznach, którzy sfrustrowani Republiką Weimarską i pozycją Prus Wschodnich, razem ze swoim Wodzem niestrudzenie siali niezgodę i o tym, jak łatwo ta prosta budowla wzmagała jeszcze ich pychę. Parafrazując Bertolta Brechta, nieszczęśliwy to kraj, który potrzebuje bohaterów z kamienia.
Kiedy w 1945 Armia Czerwona była coraz bliżej, niemieckie oddziały wywiozły szczątki Hindenburga i częściowo zburzyły pomnik. W 1949 polskie władze zdecydowały o całkowitej rozbiórce ruin, tak że pozostały jedynie nieliczne ślady dawnej budowli. Granitowe płyty z Honorowego Podwórca wykorzystano przy budowie nowego pomnika, jaki na cześć Armii Czerwonej wzniesiono w Olsztynie w 1954 roku. Ale to już opowieść na inną okazję.
Lubię Tannenberg-Denkmal takim, jakim jest teraz – porośnięty roślinnością pagórek bez żadnej misji, na nowo zaanektowany przez przyrodę. Jedyną istotą, jaką spotkałem w drodze powrotnej do samochodu, był mały, gruby piesek, który najpierw popatrzył na mnie nieufnie, by już po chwili pozwolić się głaskać po pękatym brzuszku.